Reklama

Dlaczego rodzice wybierają wrześniowe wakacje?

Znam to z własnych obserwacji i rozmów ze znajomymi. Coraz częściej we wrześniu klasy nie są pełne, bo część dzieci, zamiast siedzieć w szkolnej ławce, pakuje się na lot do Turcji, Grecji czy Egiptu. Rodzice otwarcie mówią, że ceny po 1 września są o połowę niższe niż w sezonie, a pogoda – nadal idealna. W dodatku w kurortach nie ma już takich tłumów, więc odpoczynek jest spokojniejszy i bardziej komfortowy.

Reklama

Rozumiem ten sposób myślenia, bo sama kiedyś sprawdzałam oferty biur podróży – różnice w cenach potrafią być ogromne. Tam, gdzie w lipcu tygodniowy pobyt kosztuje kilkanaście tysięcy dla rodziny, we wrześniu nagle okazuje się, że ten sam hotel można mieć za znacznie mniej. Dla wielu rodziców to jedyna okazja, żeby w ogóle pozwolić sobie na zagraniczne wakacje.

Problem w tym, że szkoła nie czeka. We wrześniu dzieci powinny już przerabiać materiał, poznawać nowych nauczycieli, wdrażać się w rytm roku szkolnego. Tymczasem niektóre wracają dopiero po dwóch tygodniach, z bagażem pełnym pamiątek i głową wciąż w wakacyjnym klimacie.

Nauczyciele patrzą krzywo na wrześniowe wyjazdy

Rozmawiałam o tym z wychowawczynią mojej córki i wiem, jak bardzo irytują ją takie sytuacje. Nauczyciele muszą dostosowywać plan pracy, czekać z niektórymi zagadnieniami albo powtarzać lekcje, żeby uczniowie, którzy dopiero wrócili, nadążyli za resztą. W klasach, gdzie wyjazdów jest więcej, to naprawdę utrudnia normalne prowadzenie zajęć.

Są też inne konsekwencje – dziecko, które zaczyna rok szkolny dwa tygodnie później, od razu ma trudniej w relacjach z rówieśnikami. Gdy grupa zdążyła się już zintegrować, wrześniowy „spóźnialski” wraca trochę jak intruz. Moje dziecko opowiadało, że koledzy często komentują świeżą opaleniznę i żartują, że ktoś „dopiero z wakacji”. Niby niewinne, ale dzieci potrafią takie różnice podkreślać i tworzyć przez to dystans.

Nauczyciele mówią wprost, że problem narasta. Kiedyś wyjazdy we wrześniu zdarzały się sporadycznie, dziś to prawie moda. W wielu szkołach po pierwszym tygodniu nauki można poznać, kto właśnie wrócił z all inclusive – wystarczy spojrzeć na ręce i twarze muśnięte słońcem.

Gdzie kończy się oszczędność, a zaczyna wychowanie?

Z jednej strony naprawdę rozumiem rodziców – każdy chce odpocząć, każdy liczy pieniądze, każdy szuka najlepszych rozwiązań dla swojej rodziny. Ale z drugiej strony zastanawiam się, jak to wpływa na dzieci. Jeśli od najmłodszych lat uczą się, że szkoła jest mniej ważna niż tanie wakacje, trudno oczekiwać, że później będą traktować obowiązki z należytą powagą.

Mam znajomych, którzy tłumaczą to w prosty sposób: „Dwa tygodnie opuszczone we wrześniu to nic wielkiego, przecież można nadrobić”. Tylko że to właśnie wrzesień ustawia rytm całego roku. To czas poznawania nowych przedmiotów, przygotowań do klasówek, wdrażania się w pracę. Dziecko, które ten moment przesypia na plaży, wraca później z innego świata – i nie zawsze szybko odnajduje się w szkolnej rzeczywistości.

Dla mnie to sygnał, że powinniśmy się zastanowić, co chcemy przekazać naszym dzieciom. Czy pokazujemy im, że edukacja jest elastyczna i można ją dopasować do planu urlopu, czy raczej budujemy w nich poczucie obowiązku? Sama wiem, że w pewnych sytuacjach wolałabym zostać w Polsce, niż tłumaczyć mojemu dziecku, że opuszczenie początku roku szkolnego „nie szkodzi”. Bo jednak szkodzi – choć skutki widać dopiero z czasem.


Podsumowanie
Wrześniowy trend na tańsze wakacje w ciepłych krajach stawia rodziców w trudnej sytuacji: między oszczędnością a odpowiedzialnością za edukację dzieci. Sama rozumiem pokusę, bo ceny we wrześniu rzeczywiście kuszą, ale widzę też, jak bardzo frustruje to nauczycieli i jak odbija się na dzieciach. Może warto poszukać kompromisu – krótszego wyjazdu, weekendowych wypadów czy wakacji w innym terminie – zamiast stawiać szkołę na drugim planie.

Reklama

Zobacz też: Librus do likwidacji. Nauczycielka: „E-dzienniki hodują skrajnie nieodpowiedzialne pokolenie”

Reklama
Reklama
Reklama