Reklama

To nie bunt. To wycofanie. I to nie jest jednostkowy przypadek – to nowy język całego pokolenia.

Reklama

„Nie chcę czuć. Czuję za dużo”

– Zapytałam córkę, co by chciała robić w przyszłości. Powiedziała: „nic, byle nie czuć tak jak teraz”. Miała 15 lat. I nie chodziło o to, że ją ktoś zawiódł. Po prostu była… zmęczona. Od środka. – opowiada Ewa, mama dwóch nastolatek.

Psycholożki dziecięce nazywają to stanem „emocjonalnego znieczulenia”. To nie depresja w klasycznym rozumieniu – to raczej emocjonalne odcięcie, którego młodzi używają jak pancerza. Przed światem. Przed oceną. Czasem przed samymi sobą.

Nie chcą czuć, bo czują za dużo. Nadmiar bodźców, oczekiwań, informacji i obrazów sprawia, że ich układ nerwowy nie daje już rady. Więc uczą się wyłączać. A potem – nie umieją włączyć z powrotem.

Nie bunt, nie agresja. Milczące wycofanie

„Pamiętam tamte bunty: czarne paznokcie, Nirvana, piercing, nieodrabiane lekcje. Dzisiejsze dzieci nie buntują się tak. One po prostu… znikają.” – mówi nauczycielka języka polskiego z 20-letnim stażem. – „Siedzą na lekcji, nie przeszkadzają, są cicho. Ale ich tam nie ma. Nie ma zaangażowania, nie ma iskry, nie ma marzeń”.

To nie jest pokolenie, które chce „więcej”. Chce mniej. Mniej gadania, mniej presji, mniej obecności. Ich definicja sukcesu? Święty spokój. Brak emocji. Brak konfrontacji.

Scroll jako środek przeciwbólowy

Media społecznościowe nie są już miejscem kreacji – są narzędziem do unikania. TikTok, Instagram, YouTube Shorts – to nie rozrywka, to kołderka na duszę. Dają obraz, który nie boli. Historie innych, które zajmują głowę. Scrollują nie dlatego, że szukają inspiracji. Tylko dlatego, że próbują siebie nie słyszeć.

„Uciekałam w telefon. Całymi godzinami. Nie żeby się pośmiać. Po prostu tam nikt mnie nie oceniał. Nie musiałam nic czuć” – napisała jedna z nastolatek w anonimowej wiadomości do szkolnego psychologa.

Największe kłamstwo pokolenia: „Wszystko gra”

Rodzice często nie zauważają niczego niepokojącego. Dzieci się nie skarżą, nie płaczą, nie krzyczą. Są „normalne”. Czasem może zbyt ciche, zbyt obojętne. Ale przecież „nastolatki tak mają”.

Tymczasem psycholodzy biją na alarm. Rośnie liczba dzieci z objawami depresji, lęków, zaburzeń adaptacyjnych. Rośnie liczba samookaleczeń i wycofania społecznego. A jednocześnie – spada liczba tych, którzy proszą o pomoc. Bo nie czują, że mogą.

Kiedy dziecko nie chce być szczęśliwe – tylko niewidzialne

„Zapytałam ją: czemu nic cię nie cieszy? Powiedziała: bo jak się człowiek cieszy, to potem bardziej boli” – mówi matka 16-latki. „Zamurowało mnie. Przestałam jej mówić: uśmiechnij się, będzie dobrze. Zaczęłam pytać: co dziś było trudne?”.

To, co potrzebne młodym najbardziej, to nie motywacyjne hasła. Potrzebują przestrzeni, ciszy, obecności. Bez oceniania. Bez ciągłego: „co zamierzasz w życiu robić?”. Potrzebują wiedzieć, że mogą czuć. I że to, co czują – nawet jeśli to jest pustka – jest okej.

Dorośli chcieli dobrze. A wyszło… jak zawsze?

Pokolenie nadopiekuńczych, świadomych rodziców. Pokolenie mindfulness, lunchboxów i edukacji domowej. Miało być najlepiej. Ale wyszło tak, że dzieci nie wiedzą, kim są – i boją się czuć. Bo każda emocja mogłaby zawieść ich rodziców.

Reklama

Wyszło, że mniej się krzyczy – ale więcej wymaga. Że więcej się mówi o uczuciach – ale rzadziej się ich słucha. Że dzieci mają wszystko – tylko nie miejsce na swoje „nic”.

Reklama
Reklama
Reklama