Reklama

Brakuje nie tylko kredek i farb, ale nawet chusteczek

Pracuję w szkole podstawowej w dużym mieście. Znam realia – rodzice są zapracowani, często zabiegani, czasem nie pamiętają o drobiazgach. Ale trudno mi pojąć, dlaczego mimo wielokrotnych przypomnień wciąż brakuje w klasie najprostszych przyborów.

Reklama

Nie chodzi o luksusy, a o zwykłe bloki, plastelinę, farby, kredki czy paczkę chusteczek higienicznych. Zdarza się, że podczas zajęć plastycznych dzieci muszą dzielić jedną parę nożyczek na cztery osoby albo czekać, aż kolega skończy malować, bo nie ma drugiego zestawu farb.

Rodzicom wysyłam wiadomości w dzienniku elektronicznym, przypominam na zebraniu, a czasem nawet podchodzę indywidualnie i proszę. Zazwyczaj dostaję uśmiech i obietnicę: „tak, oczywiście, w przyszłym tygodniu”. Tyle że ten tydzień mija i znów nic się nie pojawia. Czuję się wtedy bezradna, bo z jednej strony nie chcę wywierać presji, a z drugiej – to dzieci cierpią najbardziej.

Dlaczego rodzice lekceważą wspólne potrzeby?

Nie rozumiem tego braku zaangażowania. Przecież mówimy o rzeczach, które kosztują kilka złotych. Wiem, że życie bywa trudne, że są rachunki i kredyty, ale naprawdę trudno mi uwierzyć, że zakup paczki kredek jest aż takim obciążeniem. Często mam wrażenie, że problem tkwi raczej w podejściu – „to niech szkoła zapewni” albo „ktoś inny przyniesie”. Tymczasem szkoła nie ma funduszy na takie drobiazgi, a jeśli nikt nie poczuje się odpowiedzialny, dzieci zostają z pustymi rękami.

Wstyd mi, kiedy muszę po raz dziesiąty pisać tę samą prośbę. Jeszcze gorzej czuję się, gdy staję przed dziećmi i widzę, że nie mają czym pracować. Wtedy sięgam do własnej kieszeni. Kupuję papier, kredki, a nawet ręczniki papierowe, bo ktoś musi to zrobić. Wiem, że nie jestem jedyna – wielu moich kolegów i koleżanek z pracy robi tak samo. To nie jest normalne, żeby nauczyciel musiał finansować podstawowe wyposażenie klasy.

Czuję się jak żebrak, ale nie dla siebie, tylko dla uczniów

Za każdym razem, gdy wysyłam kolejne przypomnienie, mam wrażenie, że błagam. Tak właśnie – błagam o kredki, jakby od tego zależało moje życie. A przecież chodzi o dzieci, o to, żeby mogły swobodnie tworzyć, rozwijać swoje zdolności, żeby podczas lekcji nie czuły się gorsze, bo nie mają farb ani zwykłych chusteczek.

Piszę ten list, bo chciałabym, żeby rodzice zrozumieli: to nie jest fanaberia nauczycieli. To troska o ich własne dzieci. To, że ktoś nie przyniesie paczki chusteczek, nie dotyka mnie osobiście – dotyka całą klasę. Dzieci zasługują na to, żeby ich codzienne zajęcia były spokojne, dobrze zorganizowane i twórcze.

Apeluję do rodziców: pamiętajcie, że szkoła to wspólna sprawa. Jeśli każdy dołoży od siebie drobiazg, wszystkim będzie łatwiej. I nie będziemy musieli co roku zaczynać od tego samego – od proszenia o rzeczy, które powinny być w klasie oczywistością.

Katarzyna


Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.

Reklama

Zobacz też: Wypiszesz dziecko z edukacji zdrowotnej – będziecie mieć kłopoty. Gorąco zrobi się już we wrześniu

Reklama
Reklama
Reklama