Reklama

„Miał być luz, basen, drink z palemką i zadowolone dzieciaki z frytkami i lodami. Wybrałam hotel polecany przez biuro – cztery gwiazdki, Grecja kontynentalna, plaża rzut beretem. Zaznaczyłam filtr 'rodzinny'. All inclusive w opisie aż się świeciło. A potem cóż, zaczęło się kasowanie” – pisze Paulina.

Reklama

Lody „premium” i granita poza zasięgiem

Już pierwszego dnia przy basenie jej dzieciaki wypatrzyły kolorową maszynę z granitą. Taka atrakcja: zmrożony sok w trzech kolorach, który zmieniał język na niebieski, różowy i zielony. Cena? 5 euro za plastikowy kubeczek. Nieobjęty pakietem. Tak samo jak lody „premium”, które kusiły dzieci bardziej niż te z hotelowego bufetu – bo były za szybą i „na patyku”.

„Wiesz, co to znaczy próbować przekonać pięciolatka, że te nudne lody w miseczce też są fajne? To jak mówić dziecku, że marchewka to nowy Snickers”.

I zaczęło się. Lody, pociąg dookoła hotelu, automat z kulkami, auto na baterie. „Wszystko płatne. Wszystko poza pakietem. Wszystko tak zaprojektowane, żeby dziecko złapało cię za rękę i powiedziało: Mamo, tylko to jedno…”.

All inclusive? Tylko na papierze

Jak się okazało, „all inclusive” miało swoje bardzo konkretne granice. Napoje? Tak, ale tylko do 22:00. Po tej godzinie – bar płatny. Przekąski? Tak, ale tylko przez godzinę między 15:00 a 16:00 i tylko w jednej knajpce. Zabawki przy basenie? Dmuchane koła i pistolety na wodę dostępne w hotelowym sklepiku – 15 euro za sztukę. Automat z kulkami? 2 euro za los.

„Wszystko, co naprawdę przyciągało dzieci, było poza pakietem. Słodkości, granity, mini-autka do jazdy, automat z pluszakami. Patrzyłam, jak hotel zarabia na radości moich dzieci” – podsumowuje Paulina.

W tydzień, poza wycieczkami i zakupami pamiątek, wydała ponad 200 euro „na bzdury”. Paulina nie żałuje samego wyjazdu – słońce, morze, chwile, kiedy dzieciaki były szczęśliwe – to wszystko się liczy. Ale wróciła z poczuciem, że ktoś sprytnie to szczęście przeliczył na eurocenty.

Bankomat z nogami

„To wszystko wyglądało jak bajka, ale dla mnie to była sprytnie zastawiona pułapka. Po każdym 'mamo, kupisz?' miałam do wyboru: smutne dziecko albo wyrzut sumienia i kasa wyrzucona na głupoty. Czułam się jak bankomat z nogami” – kończy swój list.

Wakacje all inclusive miały być tanim i wygodnym rozwiązaniem dla rodzin. Dziś coraz częściej okazuje się, że to tylko złudzenie. Bo kiedy dzieci widzą kolorowe automaty i migające światełka, rozsądek gdzieś znika, a liczy się tylko ich szczęście. Tylko że to szczęście sporo kosztuje.

Reklama

Zobacz też: To było moje pierwsze all inclusive w życiu. Szok przeżyłam już w restauracji

Reklama
Reklama
Reklama