Reklama

Siedzą zgarbieni nad ekranami, przewijają życie palcem i nie potrafią już spojrzeć w oczy. Uczniowie, którzy powinni marzyć o przyszłości, dziś wydają kieszonkowe na paznokcie i sushi, a nie na marzenia. Co poszło nie tak z pokoleniem naszych dzieci?

Kiedy patrzę na współczesnych uczniów, mam wrażenie, że przegapiliśmy coś bardzo ważnego. Nie chodzi o wyniki w nauce ani o oceny z zachowania. Chodzi o to, że w oczach tych młodych ludzi coraz rzadziej widać błysk – tę iskrę, która kiedyś kazała nam biec po lekcjach na podwórko, śmiać się do łez, marzyć o wielkim świecie. Teraz świat mieści się w ekranie o przekątnej sześciu cali.

Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem wrogiem technologii. Sama żyję z telefonu, pracuję dzięki niemu i wiem, że to narzędzie, które daje ogromne możliwości. Ale coraz częściej mam ochotę krzyknąć: zabierzcie im te telefony i kasę na paznokcie. Nie dlatego, że jestem surowa. Dlatego, że chciałabym dać im coś, czego nie da się kupić ani zainstalować.

Dzieci, które już nic nie chcą

Ostatnio spotkałam grupę nastolatek w galerii handlowej. Wszystkie miały podobne fryzury, podobne bluzy i telefony w dłoniach. Ich rozmowa toczyła się wokół… paznokci. „U tej robiłam za 160, ale teraz nowa stylistka robi taniej, a lepiej” – powiedziała jedna z dziewczyn. „Ja mam ombre z efektem szkła” – dodała druga. Nikt się nie śmiał, nikt nie mówił o tym, co ich naprawdę interesuje. Bo – i to najbardziej mnie przeraża – nastolatki już nie wiedzą, co ich interesuje.

Kiedyś każdy chciał być kimś: piosenkarką, lekarzem, weterynarzem, strażakiem. Dziś coraz częściej dzieci mówią: chcę być influencerką. To nie zarzut, to objaw zmiany świata. Tyle że w tej zmianie coś się zgubiło – praca, pasja, cierpliwość. W zamian dostaliśmy lajki, które gasną szybciej niż błysk flesza.

Wygodne życie, trudne emocje

Patrzę na młode pokolenie i widzę paradoks. Mają wszystko, o czym my mogliśmy tylko marzyć – drogie telefony, zajęcia dodatkowe, własne pokoje, prywatne korepetycje. Ale często brakuje im tego, co najważniejsze: sensu i emocjonalnej odporności.

Wielu z nich nie potrafi poradzić sobie z odmową, krytyką, porażką. Kiedy coś nie idzie po ich myśli, rezygnują. Gdy ktoś ich zrani, nie rozmawiają o tym – tylko wrzucają smutne story z piosenką o samotności. To pokolenie, które potrafi godzinami analizować cudze życie w internecie, ale nie umie przeżyć własnych emocji.

I my, dorośli, też mamy w tym swój udział. Chcieliśmy, żeby miały lepiej, spokojniej, łatwiej. Kupowaliśmy im czas – telefonem, tabletem, kieszonkowym. Dziś płacimy rachunek za tę wygodę.

Nauczyciele bez autorytetu, rodzice bez głosu

„Niech pani zobaczy, jak oni się do nas odzywają” – mówiła mi niedawno znajoma nauczycielka. „Wchodzą do klasy z telefonami, nie słuchają, a jak zwrócę uwagę, to mówią: spokojnie, proszę pani, niech się pani nie denerwuje”. To, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia, dziś stało się normą. Autorytet nauczyciela topnieje jak śnieg w marcu, a rodzice często stoją po stronie dziecka – nawet wtedy, gdy ono ewidentnie przekracza granice.

Nie chodzi o to, by wracać do czasów, gdy rządził strach. Ale może warto wrócić do czasów, gdy szacunek nie był luksusem. Gdy dziecko bało się nie dlatego, że dostanie uwagę, tylko dlatego, że zawiedzie czyjeś zaufanie.

Czy naprawdę ich straciliśmy?

Nie chcę kończyć tego tekstu pesymistycznie, choć łatwo byłoby napisać, że to pokolenie jest stracone. Nie wierzę w to. Wierzę, że są w nich wrażliwość i mądrość – tylko trzeba im stworzyć przestrzeń, by mogli je odkryć. Ale nie znajdą jej, jeśli ciągle będą patrzeć w ekran.

Czasem mam ochotę zrobić prosty eksperyment: zabrać klasie telefony na tydzień i obserwować, co się wydarzy. Może na początku będzie bunt, nuda, złość. Ale może potem pojawi się coś, czego im najbardziej brakuje – kontakt, rozmowa, autentyczność.

Nie chodzi o zakazy, o wojny z technologią. Chodzi o to, by przywrócić równowagę. O to, by dzieci znowu poczuły, że świat poza ekranem też ma kolor, smak i zapach. Bo może to nie oni są straceni, tylko my – dorośli, którzy w pośpiechu zapomnieli ich tego nauczyć.

Więc kiedy następnym razem usłyszysz w szkole o uczennicy, która spóźniła się, bo „paznokcie jeszcze nie wyschły”, nie przewracaj oczami. Może, zamiast zabierać – warto dać. Czas, uwagę, ciekawość. Bo może właśnie tego najbardziej im dziś brakuje.

Reklama
Reklama
Reklama