Zabrałam dziecko do zoo, a zobaczyłam wybieg mam. Stylówka za 300 zł i lunchbox z TikToka
Wyszłam z dzieckiem do zoo. Miało być zwyczajnie – trochę zwierząt, trochę śmiechu, może lody. A trafiłam na coś, co przypominało wybieg. Tyle że zamiast lwów – stylizowane mamy, dzieci w muślinowych kompletach, lunchboxy jak z Pinterestu. Nagle poczułam się nie jak mama, tylko jak widz. I zrozumiałam, że zwykłe wyjście z dzieckiem już nie wystarcza.

Zwykłe wyjście do zoo? Dziś przypomina bardziej mini galę MET niż rodzinny spacer. Dzieci w idealnie dobranych stylizacjach, mamy z aparatami gotowymi do zrobienia perfekcyjnego ujęcia, lunchboxy w bambusowych pudełkach wyglądające jak z katalogu.
A gdzieś obok ty – z dzieckiem w wygodnych, choć mało „instagramowych” ubraniach, z kanapkami zawiniętymi w papier śniadaniowy. I uczuciem, że chyba nie grasz w tę samą grę co reszta. Czy to znaczy, że robisz coś źle? Nie. To znaczy, że jesteś obecna naprawdę.
Zoo jak wybieg... dla mam
Była sobota. Spontaniczna decyzja: „Chodź, pojedziemy do zoo”. Bez planu, bez checklisty, z termosami, kanapkami i wygodnymi butami. Mój syn był zachwycony – że coś się dzieje, że będzie można zobaczyć słonie z bliska. Ja – cieszyłam się, że w końcu mamy czas tylko dla siebie.
Ale już przy wejściu wiedziałam, że coś jest inaczej.
– Jasiu, nie tak! Stań przy żyrafie. Uśmiechnij się. Nie, nie tak. No patrz tu! – mówi zniecierpliwiona mama, poprawiając grzywkę chłopcu.
Mama w lnianej sukience poprawiała dziecku czapkę. Stylówka tak dopracowana, że nawet moje „ubranie na wesele” wyglądałoby przy tym biednie. Obok tata – z aparatem. Klik, klik, klik. Dziecko z przodu, światło z boku, żyrafa w tle. Wszystko pod kontrolą.
I tylko ja stoję z boku, z lekko brudnym plecakiem, dzieckiem z rozmazanym lodem i uczuciem, że jesteśmy jakby... z innej bajki. Poczułam się, jakbym wpadła na backstage rodzinnej sesji sponsorowanej przez Instagrama. A to przecież miało być zwykłe zoo.
Koszt wyjścia? Autentyczność
Stylizacja dziecka na „dzień w zoo” kosztuje czasem więcej niż rodzinny obiad. Muślinowe zestawy, idealnie skomponowane kolory, miękkie buciki, czapka z daszkiem w odcieniu piasku. Do tego bambusowy lunchbox z przegródkami: hummus, pokrojone warzywa, kanapeczki w kształcie zwierzątek. Wszystko piękne.
I wszystko po to, żeby zdjęcie miało spójność z estetyką profilu na Instagramie.
W tym wszystkim zaczynam się zastanawiać – co się stało z prostym byciem razem? Dlaczego wyjście do zoo stało się rodzajem społecznego performansu?
Nie mam nic przeciwko ładnym ubraniom. Też lubię estetykę. Ale jeśli presja zrobienia zdjęcia staje się ważniejsza niż wspólny śmiech z dzieckiem – coś tu się rozjeżdża.
Mama premium kontra mama obecna
Coraz więcej mam czuje, że nie wystarczy już po prostu być. Trzeba być piękną, spójną z trendami, mieć „insta-ready” dziecko i relację co kwadrans. I nie chodzi tylko o kilka influencerek. To zjawisko społeczne – matki wciągnięte w wyścig, który udaje luz i autentyczność.
Widziałam to wiele razy: mama przez godzinę ustawia kadr, dziecko się niecierpliwi, w końcu znika uśmiech. A kiedy wracają do domu – mama publikuje zdjęcie z podpisem: „Cudowny dzień z moim najważniejszym człowiekiem”.
Ale czy naprawdę ten dzień był cudowny? I czy był z nim – czy obok niego?
Bo może zamiast lunchboxa z TikToka, dziecko chciało po prostu frytkę i spojrzenie pełne uważności.
Nie musisz być idealna. Wystarczy, że jesteś naprawdę
Twoje dziecko nie potrzebuje pastelowych stylizacji. Nie potrzebuje bento boxa z sezamem i kiwi w gwiazdki. Nie potrzebuje też perfekcyjnej mamy z miliona stories.
Potrzebuje Ciebie – obecnej. Takiej, która się śmieje razem z nim, patrzy na zwierzęta, pozwala ubrudzić spodnie i nie każe się ustawiać do zdjęcia.
I może właśnie dlatego wasze wspólne chwile będą miały więcej sensu niż perfekcyjne zdjęcie. Bo nie zostaną tylko w pamięci telefonu, ale w pamięci dziecka.