Reklama

„Nie o tym marzyłam, idąc na studia” – pisze Matylda, nauczycielka z małego miasta. Przyznaje, że coraz trudniej czerpać radość z pracy, bo niemal każdego dnia spotyka ją fala pretensji ze strony rodziców.

Reklama

I po adaptacji

Wrzesień w przedszkolu ma być dla dzieci. Trochę łez, trochę uśmiechów, pierwsze „ciociu, patrz”. A z każdym rokiem jest coraz gorzej. I mam wrażenie, że pracuję w punkcie obsługi reklamacji.

Rano w drzwiach słyszę: „Tylko proszę, żeby jej nie przegrzać”, „On musi mieć ten sweter, bo rano było chłodno”, „Nie dawajcie mu słodkich rzeczy”. Staram się zapamiętać, choć kolejka rośnie. Zamiast spokojnego powitania z maluchem — lista zaleceń do zapamiętania.

Dzieci słuchają. Widzę, jak maluch, który przed chwilą tulił się do mamy, zaczyna się wiercić, bo rodzic mówi coraz szybciej i ostrzej. Przez nich trudno budować poczucie bezpieczeństwa w szatni.

Każdy rodzic chce inaczej

Najwięcej emocji jest po południu, przy odbiorze. Jedni pytają, dlaczego drzemka Zosi trwała tylko pół godziny, inni — dlaczego aż dwie. Z jedzeniem podobnie: „Dajcie mu dokładkę”, „Nie dawajcie za dużo, bo w domu nie zje”. Bywa, że mama i tata tego samego dziecka mówią zupełnie co innego.

Staram się dostosować, ale w grupie jest ponad piętnaścioro maluchów.

Końcówka dnia najtrudniejsza

Gdy ostatnie dziecko wychodzi, w sali zapada cisza. Zostają porozrzucane kredki i kubki z niedopitą herbatą. Wiem, że jutro znów będzie podobnie: trochę śmiechu, trochę łez, a między tymi momentami — rozmowy o drzemkach, skarpetkach i porcji zupy.

Rozumiem, że rodzice są zmęczeni i pod presją. My też jesteśmy. Chciałabym, żeby wrzesień znów był czasem, kiedy razem — rodzice i nauczyciele — pomagamy dzieciom poczuć się pewnie w nowym miejscu. Bo jeśli już teraz wszyscy jesteśmy na skraju, to co będzie w czerwcu?

Pozdrawiam, Ciocia Matylda

Reklama

Zobacz też: Pierwszaki pakują plecaki, a nie liczą do 20. „W szkole się nauczy” – grzmią rodzice

Reklama
Reklama
Reklama