Reklama

Pamiętacie Tamagotchi? To małe, plastikowe urządzenie z ekranikiem. Najpierw było jajko, a po chwili pojawiał się pikselowy stworek. Żeby rósł, trzeba było go karmić, głaskać, sprzątać po nim, bawić się, usypiać – i najlepiej nie zapominać o nim ani na moment. Bo jeśli się zapomniało, umierał. Dosłownie. Płakałyśmy, resetowałyśmy, zaczynałyśmy od nowa.

Reklama

Mam czasem wrażenie, że dziś traktujemy własne dzieci z podobnym rodzajem napięcia. Jakby każda chwila nieuwagi groziła katastrofą. Nie mówię, że to źle. Nie chcę nikogo wyśmiewać ani zawstydzać. Sama to robię.

Też sprawdzam, czy moje dziecko śpi wystarczająco długo i czy nie śpi za długo. Czy się nudzi, czy jest za bardzo pobudzone. Czy zjadło wystarczająco warzyw i czy ten banan był bio. Czy ma odpowiednią poduszkę, kocyk z oddychającej bawełny i buty z elastyczną podeszwą. Jakby od tego zależała cała jego przyszłość.

Kiedyś Tamagotchi, dziś dziecko. I żadnej taryfy ulgowej

W ich szafach przestaliśmy patrzeć na to, czy ubranka są dobre i wygodne – liczy się, czy są z lnu, wełny czy może z tego okropnego poliestru. Zabawki? Śliczne, designerskie, sensoryczne – traktujemy je jak obowiązkowy element gry.

A gadżety? Maty edukacyjne, gryzaki, silikonowe bidony, minimalistyczne zabawki w stylu Montessori. Wszystko piękne, dopracowane, instagramowe. Tylko czy naprawdę nie można mieć dzieciństwa bez gryzaka za 89 zł?

Naszym rodzicom wystarczało, że jesteśmy zdrowi. Zdrowi, czyli nie mamy gorączki. Że jemy, śpimy, chodzimy do szkoły i nie biegamy z gołym brzuchem po śniegu. Nie było tyle „analizy”. Nie liczyli godzin snu, nie robili rotacji zabawek, nie szukali przepisów na dania BLW.

Wszystko musi być świadome, mądre i rozwijające

A my? Wszystko chcemy robić lepiej. Bardziej świadomie. Mądrzej. Czasem mam jednak wrażenie, że tracimy przez to coś ważnego. Luz. Zaufanie do siebie. Spontaniczność. I trochę frajdę. Nie chcę nikomu dawać złotych rad. Sama je czytam. Sama się przejmuję. Ale w głębi duszy czuję, że tak jak kiedyś szalałyśmy na punkcie Tamagotchi – dziś szalejemy na punkcie własnych dzieci. Jakby były naszą nową grą. Tylko, że tym razem nie można wcisnąć resetu i zacząć od nowa.

Ja sama zrozumiałam to dopiero po pięciu latach „świadomego” rodzicielstwa. A i tak wciąż zdarza mi się o tym zapominać – i znów szukam tego, co najlepsze: butów, książek, gier, bajek, zajęć dodatkowych. A nawet ciastek.

Może więc czasem warto się zatrzymać. Spojrzeć na swoje dziecko i zamiast szukać kolejnego „co mogę jeszcze poprawić”, po prostu z nim pobyć. Nie dla punktów. Nie dla lajków ani ładnego zdjęcia. Tylko po ludzku – żeby kiedyś było co naprawdę wspominać.

Reklama

Zobacz też: Te 2 słowa rodzice wypowiadają odruchowo. Dziecko płacze wtedy jeszcze głośniej

Reklama
Reklama
Reklama