Reklama

Byliśmy z synkiem nad morzem. Krótki urlop, plażowanie, trochę słońca i trochę deszczu – to miał być nasz czas. Taki bez pośpiechu, bez przedszkola, bez stresów. W południe poszliśmy do małej restauracji przy deptaku. Ja zamówiłam rybę z surówką, a dla mojego pięcioletniego synka – jego ukochane frytki.

Reklama

Takie zwykłe, chrupiące, jak co roku nad morzem. To jego rytuał. Cieszy się na nie od rana. I wtedy to się stało. Ledwo kelner postawił talerz na stole, usłyszałam zza pleców: „To pani nazywa obiadem dla dziecka? Nie dziwię się, że teraz dzieci są takie chorowite”.

Frytki na obiad to koniec świata

Powiedziała to starsza kobieta z sąsiedniego stolika. Głośno. Tak, żebym usłyszała. Tak, żeby mój synek też słyszał. Spojrzał na mnie pytająco, a ja... miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Poczułam, jak serce zaczyna mi bić mocniej, a do oczu napływają łzy.

Bo wiecie – to nie są frytki codziennie przez 365 dni. To nie jest byle co rzucone dziecku pod nos. To była chwila czystej radości, coś, co jemu kojarzy się z mamą, z wakacjami, z beztroską. I nagle ktoś to zepsuł. Jednym zdaniem. Zupełnie obca osoba, która postanowiła wtrącić się w coś, co jej kompletnie nie dotyczyło.

Paulina ma dość nieproszonych rad – i to przy dziecku

Mogłam się odciąć, mogłam się tłumaczyć, mogłam jej powiedzieć, co o tym myślę – ale nie zrobiłam nic. Mój synek siedział obok, jadł te frytki z uśmiechem, a ja nie chciałam mu psuć tej chwili. Więc milczałam. Jadłam i milczałam. Zrobiłam dobrą minę do złej gry. A w środku – wyłam.

Bo ile jeszcze razy ktoś mi powie, co powinnam, a czego nie? Ile jeszcze razy będę słyszeć, że coś robię „źle”? Że za mało warzyw, że za dużo ekranów, że zbyt luźne wychowanie albo zbyt kontrolujące? A może po prostu ktoś powie: „Widzę, że się starasz. Dobrze to robisz”.

Dziecko nie potrzebuje perfekcyjnego menu. Potrzebuje mamy, która przy nim usiądzie, popatrzy z czułością i powie: „Wakacje są po to, żeby czasem jeść frytki na obiad”. I już.

Dziękuję, że mogłam to napisać.
Paulina

Dzieci i jedzenie na wakacjach. Kilka słów od redakcji

Dzieci mają skomplikowaną relację z jedzeniem – i to niezależnie od pory roku. Raz zjadają wszystko, innym razem kręcą nosem na ulubione danie. A wakacje? To jeszcze większe wyzwanie. Nowe miejsca, nowe zapachy, zmęczenie, emocje – to wszystko wpływa na apetyt i preferencje.

Dla jednych dzieci rybka z grilla to kulinarna przygoda, dla innych – w tym dla mojego synka – każda zmiana jedzenia kończy się płaczem i marudzeniem.

Zamiast oceniać, spróbujmy spojrzeć z empatią. Frytki na talerzach naszych dzieci to nie porażka wychowawcza, lecz wybór, który daje chwilę wytchnienia. W końcu to właśnie o ten spokój podczas wakacji wszystkim chodzi.

Po urlopie znów przyjdzie czas na walkę o jedzenie warzyw.


Jeśli macie jakieś historie o niejadkach na wakacjach, piszcie do mnie na maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl. Wasze doświadczenia pomagają innym rodzicom oswoić podobne problemy.

Reklama

Zobacz też: Mój syn spojrzał na krowę i zadał niedorzeczne pytanie. Na własne życzenie wychowujemy ofermy

Reklama
Reklama
Reklama