Reklama

Edukacja zdrowotna na papierze wygląda idealnie. Lekcje o psychice, dojrzewaniu i emocjach – o tym, z czym nastolatki mierzą się na co dzień, a o czym często nie potrafią rozmawiać nawet z rodzicami. To miała być wreszcie przestrzeń do szczerych pytań i rozmów, których w szkole tak brakuje.

Reklama

Dlatego, gdy zapytałam moją bratanicę i jej koleżanki, jak patrzą na tę nowinkę, spodziewałam się ciekawości i podekscytowania. Usłyszałam jednak coś zupełnie innego.

„Mamy ważniejsze rzeczy na głowie”

– Po co mi to? Wolę w tym czasie zakuwać do historii albo matmy. Później lecę na zajęcia – mówi moja bratanica. – A ja wolę iść z dziewczynami na spacer, na lody. Ta godzina to czas, który można lepiej wykorzystać – dodaje jej koleżanka.

Nie ma tu buntu ani prowokacji. Jest chłodna kalkulacja: skoro szkoła dokłada godzinę, oni wolą wypisać się z zajęć.

Katechetka jako ekspertka od zdrowia?

Kiedy pytam, czy choć trochę nie ciekawi ich, o czym będą te lekcje, nastolatki wybuchają śmiechem.

– No chyba żart. U nas ma to prowadzić katechetka. Wyobrażasz sobie? Ona ma nam opowiadać o dojrzewaniu, antykoncepcji albo zdrowiu psychicznym? Już widzę, jak to się skończy – ironizuje jedna z dziewczyn.

To nie brak zainteresowania, ale brak zaufania. Zamiast otwartości i szczerości spodziewają się moralizowania.

– Jak mam słuchać o relacjach od osoby, która nawet nie ukrywa swoich poglądów? To bez sensu – podsumowuje moja bratanica, a reszta kiwa głowami.

Wcale nie chodzi o lenistwo

Ich głosy pokazują jasno: młodzież nie rezygnuje z edukacji zdrowotnej przez lenistwo. Oni widzą w niej fikcję – zajęcia, które istnieją tylko na papierze. Dorośli mogą powtarzać, że kompetencje zdrowotne są kluczowe. Ale dla nastolatków ważniejsze jest jedno – autentyzm.

– Jeśli nie możemy ufać nauczycielowi, to po co w ogóle chodzić na te zajęcia? – pytają.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama