Reklama

Edukacja zdrowotna i rozczarowanie od pierwszego dnia

Szanowna redakcjo, wierzyłam, że nowy przedmiot w szkole będzie dla mojej córki prawdziwą szansą na lepszy start w dorosłość. Edukacja zdrowotna miała być czymś świeżym, inspirującym, czymś, co odpowiada na pytania, z jakimi dzisiejsze nastolatki zostają same. Liczyłam, że wreszcie ktoś w szkole porozmawia z nimi otwarcie o dojrzewaniu, emocjach, o tym, co widzą w internecie i co naprawdę przeżywają.

Reklama

Moje nadzieje legły w gruzach, gdy zobaczyłam, kto ma prowadzić te lekcje. Katecheta – znany z konserwatywnych, wręcz zaściankowych poglądów, człowiek, który wcześniej uczył wychowania do życia w rodzinie i potrafił sprowadzić trudne tematy do bzdur o bocianach i kapuście. Jak można w XXI wieku powierzyć coś tak ważnego właśnie takiej osobie?

Dlaczego szkoła zawiodła

Nie mam nic przeciwko wierze – każdy ma prawo wierzyć lub nie. Ale edukacja zdrowotna to nie katecheza i nie miejsce na powtarzanie archaicznych teorii, które nijak się mają do rzeczywistości naszych dzieci.

Moja córka dorasta w świecie, w którym codziennie styka się z treściami w mediach społecznościowych, ogląda rówieśników zmagających się z zaburzeniami odżywiania czy problemami z samoakceptacją. Czy naprawdę ktoś taki jak ten nauczyciel jest w stanie przygotować ją na te wyzwania?

Czuję, że jeśli zostawię ją na tych zajęciach, to zamiast mądrej rozmowy usłyszy zakazy, moralizowanie i historie z poprzedniej epoki. Zamiast odpowiedzi na ważne pytania dostanie gotowe formułki. I właśnie dlatego, bez chwili wahania, zdecydowałam się wypisać ją z tych zajęć. Nie po to walczyłam, żeby miała dostęp do rzetelnej wiedzy, by teraz odbierała ją w takiej formie.

Apel do dyrekcji i innych rodziców

Dyrekcja szkoły powinna się wstydzić. Nowy przedmiot mógł być szansą na realną zmianę, na pokazanie, że młodzież jest traktowana poważnie. A wyszło jak zwykle – najłatwiej było powierzyć go komuś, kto akurat był "pod ręką". Ale przecież nie chodzi o to, żeby wypełnić tabelkę w programie. Tu chodzi o przyszłość naszych dzieci, o ich świadomość i zdrowie – psychiczne, emocjonalne i fizyczne.

Zwracam się także do innych rodziców: nie bójcie się pytać, kto uczy wasze dzieci i jak wygląda program. Mamy prawo domagać się nauczycieli przygotowanych, otwartych i odważnych, którzy nie będą bali się rozmawiać z młodzieżą o tym, co naprawdę dla niej ważne. Bo jeśli my nie zawalczymy o tę zmianę, to nasze dzieci zostaną same z półprawdami i wstydem, zamiast z wiedzą, która naprawdę daje siłę.

Mama Patrycja


Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.

Reklama

Zobacz też: Patrzysz na zdjęcie z przystanku i myślisz źle o tych dzieciach? Spójrz jeszcze raz

Reklama
Reklama
Reklama